Mój dżihad
Aukai Collins

Przy raporcie ze swego życia, który książką „Mój dżihad” składa nam Aukai Collins, najbardziej emocjonujący scenariusz Jamesa Bonda jest nudną czytanką. Dramatyczne uwikłania bohatera walczącego w Afganistanie, Kosowie i Czeczenii wpychają go w świat CIA i FBI. Po drodze jest śmierć. Ale w tym, komu wolno ją zadawać, a komu nie, tkwi sedno filozofii autora. I dlatego przy pojęciu „dżihad” tak ważny jest ten niewielki dodatek „mój”. 

Krystyna Kurczab-Redlich, autorka książek o Rosji i Czeczenii      

Był wysportowanym, niebieskookim, irlandzko-amerykańskim religijnym neofitą, który stał się świętym wojownikiem w imię islamu – dopóki święta wojna nie zaczęła się zmieniać... Aukai Collins dorastał w trudnym świecie: porzucony, walczący o życie na ulicy. W trakcie pobytu w po- prawczaku przeszedł na islam, a następnie wkroczył na ścieżkę walki ramię w ramię z muzułmanami, którzy byli obiektem ludobójstwa w Czeczenii i innych krajach. Gdy ataki terrorystyczne na całym świecie przybrały na sile, Aukai został poproszony o udział w misji, która miała na celu uprowadzanie zakładników i zabijanie cywilów – coś, czego nigdy by nie zrobił. Pozbawiony złudzeń przez tych, którzy używali islamu dla swoich własnych celów lub do ataków na niewinnych, Aukai zaoferował swoje usługi FBI oraz CIA jako informator ds. walki z terroryzmem, co skutecznie zbliżyło go do jednego z przywódców ataków z 11 września 2001 r. Jego wielka siła i umiejętności – mogące pomóc w rozwiązaniu problemów dotyczących walki amerykańskich urzędników z czymś, czego nie rozumieli – zostały zignorowane przez niekompetentnych członków amerykańskich agencji wywiadowczych.

Data wydania:2013-01-23
Stron:336
Oprawa:miękka
ISBN:9788362730117
Cena:
34,90PLN
Ilość: szt.
Wydawca:

O autorze

Aukai Collins
Pewnego dnia w Internecie pokazano mi obraz. Płótno przedstawiało jakiegoś gościa z jedną nogą, stojącego obok armaty i walczącego z innymi, w pełni sprawnymi żołnierzami. Sądząc po uzbrojeniu, scena pochodziła z początku XIX wieku. Po przeszukaniu sieci natrafiłem na dość dziwną osobistość, która czaiła się w otchłani mojego komputera. Ta tajemnicza postać żyjąca w cyberprzestrzeni wytłumaczyła mi znaczenie obrazu, w którym się zakochałem. Wtedy właśnie odkryłem historię wspaniałego generała Józefa Sowińskiego. Pomimo braku nogi generał Sowiński walczył z carskimi żołnierzami na szańcach Woli. Stawiał czoła tym samym żołnierzom, co ja, którzy mimo upływu wieków wciąż ubierają się żałośnie i gdyby obraz oddawał zapachy, na pewno poczułbym smród tak samo straszny, jaki jeszcze kilka lat temu drażnił moje nozdrza. Zrodziła się zatem magiczna więź pomiędzy mną a bohaterskim polskim generałem, który pomimo utraty nogi i trudności wynikających z noszenia protezy wciąż bronił tego, w co wierzył, stając naprzeciw rosyjskich hord. Od tamtego momentu, gdy włączałem komputer, po drugiej stronie łącza aktywował się wspomniany przeze mnie tajemniczy „ktoś”. Ma on krótko przystrzyżone włosy, tak jak ja, i jest bardzo do mnie podobny. Przez długi czas ta wirtualna postać tłumaczyła mi wszystko na temat Polski. Uczyła mnie, że nie potrzeba pięciu Polaków, by wy- mienić żarówkę, ponieważ podczas milionów krótkich projekcji składających się na jej osobisty przekaz, które docierały do mnie gdzieś pomiędzy rzeczywistością i otchłanią Internetu, widziałem, jak za- pala moją żarówkę. Miała do pomocy jeszcze kilku tajemniczych przyjaciół, którzy dołączali do niej i ze mną rozmawiali. To dzięki nim dowiedziałem się o jednostkach broniących prawa i bezpieczeństwa obywateli Polski, takich jak polskie oddziały antyterrorystyczne oraz jednostka specjalna GROM, której nazwę wymawiam prawie jak „Gollum”, imię poszukiwacza skarbu we „Władcy Pierścieni”.   Z pomocą tych uzbrojonych przyjaciół ów komputerowy towarzysz wymienił w mojej głowie żarówkę, nie przestawiając przy tym domu. Tak naprawdę nigdy nie istniała żadna zjawa w wirtualnym świecie. Moim internetowym rozmówcą był człowiek z krwi i kości, przyjaciel z Polski, który jest jednocześnie tłumaczem tej książki. Nasza przyjaźń trwa już kilka lat, a jej owoce są wymierne. Bez niego oraz magazynu „Komandos”, od którego wszystko się zaczęło, „Mój dżihad” w Polsce prawdopodobnie nigdy by się nie ukazał.

Dodaj własną opinię

0.00 / 5 (0 głosów)